Wstyd zniknął, ale pojawił się inny problem. Czym jest ubóstwo w erze 500+?

ANNA KIEDRZYNEK

Kiedyś bieda była czymś bardziej oczywistym, widocznym na pierwszy rzut oka. Dziecko było zawstydzone, odstawało od rówieśników. Miało za krótkie spodnie, zbyt lekką kurtkę, kiepskie buty, a o smartfonie mogło co najwyżej pomarzyć. Teraz wstyd zniknął. Ale widoczny stał się inny problem.

Michał jest pracownikiem socjalnym w gminie Karlino na Pomorzu (9 tys. mieszkańców). Pytany o biedę, odpowiada: – Materialnej prawie już nie ma. Dzieci są dobrze ubrane, mają nowe biurka, nowe telefony. Teraz bieda jest emocjonalna, rodzinna. Jest zamknięciem na świat.

Grzegorz pracuje w jednym z warszawskich OPS. Do jego ośrodka klienci w ostatnim czasie pukali rzadko. Dlatego pracownicy socjalni postanowili sami ich poszukać. Wydrukowali ulotki z ofertą pomocową i jak akwizytorzy chodzili od bloku do bloku i rozrzucali je na klatkach schodowych. Metoda podziałała, przede wszystkim na osoby starsze, które często nie miały pojęcia, że kwalifikują się do świadczeń – niekoniecznie materialnych. Rodziny z dziećmi nie przyszły, nie mają takiej potrzeby.

Grzegorz: – 500+ zatuszowało biedę, ale jej nie zlikwidowało. Każdy pracownik socjalny pani powie, że są takie środowiska, w których biedę się dziedziczy, ona zostaje w zachowaniu, w głowie. Żadne pieniądze jej nie wyplenią, jeśli z taką rodziną nie będzie się pracować. Trzeba pokazywać rodzicom, że takie rzeczy jak praca, szkoła, rozwój – mają sens. Ale tym problemem nikt się jakoś zająć nie chce. Bo jest skomplikowany i wymaga działania na wielu poziomach. Poza tym ciężko byłoby pokazać taką pomoc w statystykach i pochwalić się nią z trybuny sejmowej. My w OPS najbardziej boimy się jednego: że rodziny, w których poza ubóstwem występowały też inne poważne problemy, znikną nam całkiem z radaru. Gdy przychodziły do ośrodka po pieniądze, siłą rzeczy musieliśmy sprawdzić, co w takiej rodzinie nie działa. I wychodził wtedy na wierzch alkoholizm, choroby psychiczne, niewydolność wychowawcza. Teraz dzieci z takich rodzin poznikały nam z pola widzenia. Bo rodzice nie przychodzą już do nas po pomoc.

Manekiny i morze

Pytam Michała, czym jest w takim razie bieda emocjonalna, którą widzi w Karlinie.

Wyjaśnia, że rodzice zasypują dawne braki przedmiotami: nowym telefonem, płaskim telewizorem, słodyczami zabawkami. – Nie mówię, że to jest coś złego, zwłaszcza na początku, gdy rodzina wreszcie może sobie na takie rzeczy pozwolić. Ale później warto pomyśleć o innych wydatkach. I tu zaczynają się schody – opowiada. To jest też moment, w którym zaczyna się jego praca z rodzicami.

– To są dorośli ludzie i ja nie mam prawa im mówić: na to powinniście wydawać pieniądze, a na tamto nie. Takie traktowanie odziera ludzi z godności. Pieniądze to jest bardzo delikatna kwestia. Dlatego wolimy rozmawiać, podpowiadać. Czasami rodzice nie wpadną sami na to, że z dziećmi można pograć w planszówki, pobyć razem z nimi, nie skazywać ich cały czas na tablet i telewizor.

czytaj całość na stronach Newsweek Polska